sobota, 7 maja 2016

Demony i miłość w wiktoriańskiej Anglii!

            ...czyli zbiorowa recenzja Diabelskich Maszyn.
   
            A pod postem kilka informacji ;)


 

Tytuł serii: Diabelskie Maszyny
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Anna Reszka

Tytuł: Mechaniczny anioł
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 472
Tytuł: Mechaniczny książę
Rok wydania: 2012
Liczba stron:464
Tytuł: Mechaniczna Księżniczka
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 544
Wydanie nowej szaty graficznej, tej ze zdjęcia powyżej: rok 2013

            Uff, ludziki, nie mam pojęcia od czego zacząć. Powinnam pewnie przybliżyć wam fabułę tej trylogii, jeśli jeszcze jakimś dziwnym trafem o niej nie słyszeliście.
            Koniec XIX w. Tessa Gray jest młodą Amerykanką, która na wezwanie brata, będącego ostatnio pozostałą jej osobą z rodziny, przyjeżdża do Londynu. Na miejscu jednak wpada w środek nieznanego sobie Świata Cieni, zamieszkiwanego przez wilkołaki, wampiry, faerie, czarowników oraz Nocnych Łowców - ludzi z domieszką anielskiej krwi, zwanych też Nefilim, którzy chronią swiat przed demonami. Tessa znajduje u Nocnych Łowców przyjaźń i zaufanie, choć początkowo się ich obawia. Dziewczyna dowiaduje się, że choć nie jest zwykłym człowiekiem - Przyziemną - nikt nie jest w stanie określić do jakiej rasy należy. Ma jednak niezwykłe zdolności, które pragnie wykorzystać potężny i groźny Mistrz, którego tożsamości, zdaje się, nikt nie zna. Tessa jest dla niego ważnym elementem w planie zagłady Nefilim, i nie cofnie się on przed niczym, by ją zdobyć. A do tego nie można dopuścić. Jednocześnie dziewczyna poznaje dwóch niesamowitych młodzieńców, obu skrywających mroczne sekrety, dzięki którym pozna potęgę miłości, ale też związane z nią niebezpieczeństwa i poświęcenie.

            Cassandra Clare w mistrzowski sposób wprowadza nas w klimat wiktoriańskiej Anglii Nocnych Łowców. Cudowny styl pisania autorki sprawia, że czytanie każdej strony jest przyjemnością. Nie, wróć, niektóre są czystym bólem. Ale o tym za chwilę :P W każdym razie Cassie pisze naprawdę dobrze, umiejętnie oddaje klimat, opisuje wydarzenia i uczucia postaci. Jej książki są też pełne humoru, co niejednokrotnie sprawiało, że śmiałam się na głos prawie do łez. Świat kreowany w jej powieściach jest ciekawy, może nie niesamowicie rozbudowany, ale oryginalny i logiczny. Wiele motywów jest czerpanych z Biblii, a przygotowanie merytoryczne zasługuje na pochwałę. Geografia Londynu, język mandaryński, a nawet legendy, wszystko to oparte zostało na dogłębnym researchu i rzetelnych informacjach, a nie wyssane z palca. Zachowanie bohaterów też raczej odpowiada tamtym czasom, choć żaden ze mnie historyk. Widać jednak, że nie zachowują się jak współcześni ludzie umieszczeni w dziewiętnastowiecznej Anglii dlatego, że autorka miała taki kaprys.
            To dzięki książkom nie czułem się opuszczony przez cały świat.
            Konstrukcja fabuły bardzo mi się podobała, może momentami była przewidywalna, ale kilka razy byłam też kompletnie zaskoczona, a akcja bardzo mnie wciągnęła. Wiele scen trzymało w napięciu do ostatniej chwili, a poziom podekscytowania i obawy o bohaterów tylko wzrastał. To naprawdę niezwykłe jak Cassandra potrafi wpłynąć na czytelnika, jak wywołała we mnie tyle najróżniejszych emocji. Od tych pozytywnych, aż po negatywne, ból, smutek czy strach. Czytanie Mechanicznej Księżniczki, a właściwie całej serii, było jak emocjonalny rollercoaster. Chwile wzruszenia i szczęścia mieszały się z bezdennym smutkiem, a wręcz rozpaczą. Dawno żadnej mojej lekturze nie towarzyszył aż taka gama silnych emocji, co zarazem mnie cieszy i przeraża. Pod koniec lektury byłam emocjonalnie zrujnowana, choć oczywiście nie żałuję. Autentycznie czułam momentami, jakby ktoś wbijał mi sztylet w serce. Nie da się jednak inaczej reagować na przeżycia tak cudownych bohaterów.
            Uwielbiam sposób, w jaki Cassandra Clare ich kreuje, jak sprawia, że wydają się tak niesamowicie żywi i realni. Są bardzo różnorodni, każdy ma własną osobowośc i charakter. Postaci drugoplanowe są tak samo żywe jak główni bohaterowie, po prostu istnieją, tak, że czytelnik naprawdę zaczyna postrzegać je jako żywe osoby, tym bardziej niesamowicie silnie przeżywając wszystkie wydarzenia. Jeszcze bardziej pomaga tworzenie ich w odcieniach szarości, a nie dyktowanie czarno-białych zasad. Choć występują antagoniści, oni też mają osobowość i motywy, a pozostali bohaterowie nie są bez skazy. Każdy ma swoje ciemne i jasne strony, co czyni ich tak prawdziwymi. Popełniają błędy, gubią się i mylą, zupełnie po ludzku. Podoba mi się też, że autorka nie zapomina o ich wieku, głównie w kontekście młodszej grupy postaci. choć to taka drobnostka. Czasy w jakich żyją, tryb życia i okoliczności sprawiają, że zachowują się dojrzalej i poważniej, i tacy są, ale nadal jest w nich cząstka tych siedemnastolatków, i ją również widać.
            Jak już jesteśmy przy postaciach, to jeszcze słówko o relacjach między nimi. To jak na razie jedyna seria, w której akceptuje trójkącik. A jestem na to bardzo wrażliwa, uwierzcie :P Oczywiście miłość znajdują nie tylko główni bohaterowie, a wszystkie związki są urocze. Cassandra Clare, ma, może trochę naiwny standard łączenia prawie wszystkich bohaterów w pary, i jakkolwiek może być to trochę ckliwe, i tak mi się podobało. Z pewnością są to wątki piękne i wzruszające, ale chyba najpiękniejszą relacją w serii pozostaje przyjaźń Willa i Jema, dwóch parabatai. Ci chłopcy są swoim dopełnieniem, jedną duszą w dwóch ciałach, rozumieją się bez słów:
            Gdziekolwiek się znajdujemy, stanowimy jedność.
            Nie często, nawet w literaturze, spotykam się z tak cudowną przyjaźnią. Po prostu piękna.  
            Jeśli chodzi o zakończenie, to rozbiło mi serce na kawałki, ale uważam, że to było świetne rozwiązanie. Może wolałabym uniknąć pewnych opisów, bo wywoływały spazmatyczny szloch i gorączkowe powtarzanie ""Nie, nie, nie tak...", ale w gruncie rzeczy trzeba przyznać, że niewielu autorów potrafi tak skończyć serię. Nie będę się zagłębiała w szczegóły, ale było to wstrząsające i zarazem skłaniające do refleksji. Cała ostatnia książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To jedna z niewielu pozycji fantasy YA, która niesie ze sobą naprawdę wiele wartości, złotych myśli i tak głęboko porusza. 
            Życie to niepewna sprawa, dlatego chce się zapamiętać z niego pewne chwile, wyryć je w umyśle, żeby później wyjąć wspomnienie jak zasuszony kwiat włożony między kartki książki i ponownie się nim rozkoszować.
            Każdy potrzebuje lustra, żeby zobaczyć swoje lepsze ja. Takim lustrem są oczy tych, którzy nas kochają.
            Ogółem jest dużo cytatów wartych zapamiętania. Dodam jeszcze, że dla wszystkich, którzy czytali Dary Anioła, z pewnością gratką będzie zauważanie powiązań między tymi historiami. A świetnie się ze sobą łączą. Nawet drobne elementy mają ogromne znaczenie. Nie ma też, jak się obawiałam, kalki z DA. Niektóre postaci są trochę podobne, ale wynika to przykładowo z pochodzenia z konkretnego rodu. Historia może ma kilka podobnych elementów, zaczynając od tego, że ktos chce zniszczyć Nocnych Łowców, ale nie są to duże podobieństwa. 
            Myślę, że mogę tylko gorącą zachęcić Was do przeczytania Diabelskich Maszyn, nawet jeśli rzadko sięgacie po YA czy fantasy. To cudowna seria, w moim serduszku zostanie już na zawsze. I uwierzcie, nie spodziewałam się, że zrobi na mnie aż takie wrażenie. Dary anioła uwielbiam, ale to bije je na głowę <3 Polecam gorąco! A na koniec cytat z Diabelskich Maszyn, który świetnie opisuje Diabelskie Maszyny:
            Znasz to uczucie, kiedy czytasz książkę i wiesz, że to będzie tragedia, czujesz, że nadciąga ciemność i zimno, widzisz, że sieć zaciska się wokół postaci, które żyją na jej stronicach. Ale jesteś przywiązany do tej historii, jakbyś był wleczony za powozem, nie możesz się go puścić ani zmienić kierunku.
             Czytaliście tą serię? Co o niej myślicie? Oznaczajcie ewentualne spoilery w komentarzach.

            A teraz, tak jak straszyłam - informacje! Wiem, że ostatnio trochę zaniedbałam bloga, co jest tym bardziej beznadziejne, że tak naprawdę niedawno go założyłam. Ale początkowy entuzjazm zamienił się w rozczarowanie, a mała ilość czasu wolnego nie pomagała. Jednak przemyślałam sobie to wszystko, i jestem przekonana, że chce prowadzić dalej bloga, że znalazłam nową energię i mam nadzieję, że się uda. Od teraz będę regularnie dodawać posty, nie według jakiegoś sztywnego grafiku, ale co najmniej dwa razy w tygodniu. Pomyślałam tez, że dobrze byłoby w końcu zrobić jakiś tag. Ma ktoś pomysł jaki? 
Trzymajcie się ciepło!
Agsani

 Dla tych, którzy czytali, czyli SPOILERY:

            Daruję sobie opisywanie szczegółowo, jak to moje serce zostało strzaskane, ale w kwestii kilku innych rzeczy:
Czy tylko mi tak się podobają cytaty przed rozdziałami? Szczególnie fajne było to przysłowie chasydzkie.
Ulubione śmieszne momenty? Nie, wróć, nie da się wybrać!
Opis śmierci Willa był zły. Po prostu ZŁY. Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać serii The Last Hours, żeby dostać bardziej szczegółowy opis ich życia, bo to Mechanicznej Księżniczce... Auć.
Magnus mówiący, że wszyscy Lightwoodowie wyglądają dla niego tak samo - hahaha. A to dobre.
Miałam ochotę na przemian bić Bridget brawa i zrobić jej krzywdę. Tylko ja?

4 komentarze:

  1. Hahah xD Opis śmierci *SPOILER HALO* Willa był naprawdę zły :') Tak z ciekawości, #TeamJem (to ja <3) czy #TeamWill?
    Kocham DM bardzo mocno i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z początku Jem mnie oczarował, i choć nadal uważam go za niesamowitego mężczyznę, Will jest bardziej w moim typie. Choć Jema nie można nie kochać, to #teamWill :D

      Usuń
  2. Świetny blog. Napewno będę tutaj często zaglądać.A co do Diabelskich Maszyn,to jeszcze ich nie czytałam,ale mam zamiar się zabrać. :)
    Pozdrawiam cieplutko!
    http://olalive-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, a Maszyny polecam gorąco! :)

      Usuń