wtorek, 17 maja 2016

O idealnej Violet Lasting i całej reszcie...

            czyli recenzja "Białej róży" Amy Ewing. Jak podczas czytania słowa same układały mi się w głowie, tak potem jakoś nie mogłam się zebrać do napisania jej, ale w końcu jest. Jest to recenzja teoretycznie bezspoilerowa, bo stwierdziłam, że w takiej wersji przyda się większej ilości osób. Jakieś drobne informacje może jednak zawierać, ale najchętniej zamiast recenzji zrobiłabym Wam analizę tego "dzieła". Trzeba to podesłać na YT...


Zdjęcie z mojego ig, link po prawej stronie bloga

Tytuł: Biała róża
Autor:Amy Ewing
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 315
Seria: The Lone City/ Samotne Miasto

            W związku z tym, że obiecałam brak spoilerów obejdziemy się bez zarysu fabuły, teoretycznie przedstawiłam opis pierwszej części tutaj, ale tamtą recenzję pisałam z jakimś bielmem na oczach, do tego jednak przejdziemy później. W gruncie rzeczy wszystko opiera się na naszej cudownej Violet *ach, to imię*, podziale społeczeństwa na okręgi, walki z "tymi złymi" - najbogatszą warstwą, czyli arystokracją, surogatkach, które mają MOC, i są kluczem do zwycięstwa oraz miłości. Dużej ilości wątku romantycznego. Stanowczo zbyt dużej. Ale przejdźmy do konkretów.
            Violet Lasting, narratorka, nazwijmy ją, na potrzeby tego tekstu G.I. ( głupie imię ) jest jedną z surogatek, co za tym idzie, umie posługiwać się Auguriami, super tajemniczą mocą, która sprawia, że surogatki są potężne. Pewnie właśnie dlatego arystokracja nimi pomiata i je wykorzystuje. Brzmi logicznie. Ten wątek zaczął mi przypominać jakąś słabą kreskówkę dla dzieci o super-odjazdowych czarodziejkach - i nie, nie mam na myśli niczego konkretnego, chodzi raczej o ogólny poziom naiwności i bycie super magicznie utalentowaną ślicznotką. Z czasem okazuje się, że dziewczyny tak naprawdę nie wiedzą, do czego są zdolne i jak naprawdę działa ich moc, a muszą się tego nauczyć. Nie, G.I nie ma z tym większych problemów, mimo, że autorka usilnie starała się pokazać, jakie to wszystko dla niej trudne. A jak już przy G.I. jesteśmy, to powiedzmy sobie coś o bohaterce. 
Wersja oficjalna, czyli jak chciała ją wykreować Amy Ewing: inteligentna, wyjątkowa, utalentowana, wrażliwa, bezinteresowna, troskliwa, piękna. Och, czy wspominałam, że skromna? Nie? Niedopatrzenie. 
Wersja mniej oficjalna, czyli jak to wyszło: irytująco głupia, a zarazem przemądrzała panienka, egoistyczna i mająca zbyt wysokie mniemanie o sobie. 
            A teraz przejdźmy do tego, jak widzi G.I środowisko. Nie jest ono dość liczne, ale sprawa przedstawia się tak, że oprócz wrogów, którzy, naturalnie, jej nienawidzą, reszta jest nią zachwycona/bardzo ją szanuje i docenia. Z jednym małym Wyjątkiem, przez co Wyjątek jest obrzucany jadem i złowrogimi spojrzeniami narratorki.  A jak G.I widzi samą siebie? Trzeba przyznać, wahania nastrojów ma godne nastolatki, choć to może podchodzi już nawet pod rozdwojenie jaźni. Mały przykład *nie cytuję, raczej krótko przedstawiam jak to wygląda*:
Była jakaś akcja, G.I teoretycznie się przydała. Teoretycznie.
G.I: O matko, jestem do niczego, mogłam zrobić więcej, mogłam się przydać, zupełnie nie pomogłam.

Jej ukochany: Ależ nie, G.I, zrobiłaś tak dużo jak się dało, jesteś fantastyczna i poświęcasz się, ratując ludzi, moja ty bohaterko!
Kawałek dalej:
Wyjątek: Ech, co tak narzekasz, jesteś do niczego.
G.I: Jak śmiesz?!? Czy ty nie wiesz, przez co ja własnie przeszłam, czego dokonałam? Potrzebuję odpocząć po tym, jak odwaliłąm kawał dobrej roboty.
           



            Myślę, że powyższe nie wymaga komentarza.
       A jaka to była akcja? W drugim tomie *bo nadal chodzi głównie o drugi tom* jest ona przewidywalna do kwadratu, i nudna jak flaki z olejem. Bohaterowie muszą się gdzieś dostać, więc próbują to zrobić, podczas gdy teoretycznie staje im na drodze wiele przeszkód. Wywołują one jednak głównie ziewnięcia, zero dreszczyku emocji, zero podekscytowania, a trudności wcale takie trudne się nie wydają. Albo to kwestia G.I, dla niej w życiu zupełnie ich nie ma. Pewnie dlatego wymyśla jakieś na siłę, bo na co miałaby w innym wypadku narzekać? Na swojego głupiego chłopaka, którego kocha z całego serca, tak naprawdę go nie znając? Nie wróżę im długiego stażu, jeśli będą kłócić się o takie rzeczy. Niestety, ale nie dość, że wątek romantyczny opiera się na tzw. insta-love, jest niesamowicie płytki i naiwny. Choć bohaterowie w kwiecisty sposób wyznają sobie moc swych uczuć, przy pierwszej lepszej okazji, gdy się nie rozumieją, atmosfera mocno się zagęszcza. I, nie, nie jestem jakimś ekspertem od związków, czy ogółem relacji międzyludzkich, ale tutaj ewidentnie coś jest nie tak. Głównie ze strony G.I zabrakło jakichkolwiek prób zrozumienia, empatii, a były tylko pretensje. Postaci zarazem są i nie są największą wadą tej pozycji, G.I jest okropna, ukochany nie robił nic prócz strzelania fochów i wyznawania G.I miłości, reszcie głównie czegoś zabrakło. Nie nazwę tych bohaterów kompletnie papierowymi, ale ich kreacja nie zachwyca, są ubogo przedstawieni, niektórzy mocno schematyczni. Tutaj widać też sporą inspirację IŚ, choć w innych aspektach książki również da się ją zauważyć.
            Bohaterowie są wrzuceni do swiata, który z każdą kolejną stroną jest niszczony, a z początku pewne pomysły wydawały mi się naprawdę oryginalne i ciekawe. Jednak  wykonanie zawiodło, a brak logiki w wydarzeniach i zachowaniu bohaterów do końca zabił tlące się we mnie pozytywne nastawienie i nadzieję. Szkoda, bo w historii tkwił spory potencjał. Jednak błędów było dużo, poprzez bohaterów, do nudnej i bezsensownej akcji, niezbyt przekonywująco oddanych realiów, a ponadto wszechogarniającej naiwności, połączonej z ostrymi wstawkami. Epizodycznymi, ale wciąż zupełnie odstającymi od reszty. Jak cała magiczna otoczka mogłaby robić z tego tandetną bajeczkę dla małych dziewczynek, tak nieudolne próby wprowadzenia brutalności przekreślają te szanse, a zarazem denerwują starszego czytelnika. Nie mogę polecić żadnej grupie wiekowej, bo to po prostu źle napisana i beznadziejna książka. A teraz przejdźmy do najciekawszej części: skąd taka rozbieżność między ocenami tomów? Z pewnością częściowo wynika z tego, że bardzo chciałam polubić tą serię, i mogłam nie zauważać pewnych minusów, a uwierzcie, część była tam od początku. Mam wrażenie, jakby wszystkie te błędy czaiły się pomiędzy kartami tych książek, a w Białej Róży wreszcie stamtąd wyskoczyły i zdzieliły mnie w twarz. Au. Bolało. I tu pojawia się drugie zasadnicze pytanie: Jak przetrwałam tą książkę? Jak doczytałam ją do końca w trzy dni? Przede wszystkim styl autorki nie jest do końca zły, zależy jaki aspekt rozpatrujemy - czyta się w każdym razie szybko, choć "przyjemnie" byłoby przesadą. Jednak jakkolwiek akcja była raczej nudna, to nie tak, bym musiała zmuszać się do czytania kolejnej strony. Ponadto przestawiłam się na czytanie tryb "głupota" i większość wyjątkowo nielogicznych lub irytujących fragmentów zwyczajnie zaczęła mnie bawić. Nie zawsze było łatwo, momentami miałam ochotę książce oddać poprzedni cios, ciskając nią o ścianę, ale akurat przed tym uratowała ją okładka. Bo, taka prawda, największym (i zarazem jedynym) plusem Białej Róży jest własnie oprawa graficzna, co myślę widać po ilości zdjęć tej książki na moim Ig :P 
            Nie polecam ani tej, ani pierwszej, której błędy z perspektywy czasu robią się widoczne. Aż szkoda takich okładek. A jak już o tym - zauważyłam sporą ilość literówek, i trochę mnie to zaczęło irytować. Rozumiem jakiś jeden drobny błąd, ale tu występują one nagminnie. To tyle na dziś :)
Moja ocena: 2/10
Buziaki!
Agsani

2 komentarze:

  1. Ja również bardzo rozczarowałam się 2 częścią. Pierwsza była lepsza, ale też mnie jakoś nie zachwyciła. Literówek było dużo, a tłumaczenie było niezrozumiałe :/ Osobiście nie mam nic do imienia Violet, ale bohaterka faktycznie jest ogromnie irytująca! Miałam też wrażenie, że Biała Róża jest napisana na siłę, aby przedłużyć serię i zarobić więcej pieniędzy.

    Pozdrawiam
    the-only-thing-i-love-are-books.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie cała seria ma dużo błędów, i nie wiem czemu wczesniej tego nie zauważyłam. To pewnie przez te sukienki i cudne fryzury, nie powiem, usmiechałam się czytając o tym. A tu sukienek brak. To na pewno dlatego :P Zgadzam się stuprocentowo, na dobrą sprawę w BR prawie nie było akcji. Nadal chętnie kupiłabym trzecią, bo okładka taka piękna <3 Ale chyba sobie odpuszczę. ;)

      Usuń